Polsko-czeska droga herbaty odcinek 1

Wyruszyłyśmy w samo południe. Nasza Srebrna Strzała załadowana była po brzegi towarem w nocy paczkowanym. Pełna lodówka podróżna herbat zielonych i świeżych i dwa pudełka innych – białych, turkusowych i czerwonych. Do tego zestawy podróżne, lotosy herbaciane, kubki, czajniczki, morza herbaty i narządka na handel. Załadowane byłyśmy dokładnie jak piec ceramiczny na wypał, no i temperatura w drodze była zbliżona.. acz nierówna, bo wyszła jasna porcelanowa Ania i ciemno kamionkowa Magda.

Pierwsza herbata w drodze to było gongfu cha na stacji benzynowej, na trawie przy samochodzie pod tabliczką „gas”. Jak w pustynnym klimacie należy, nasza karawana piła herbatę gorącą, tylko nie zieloną z mięta, a oolunga z osmantusem. A potem do końca  już tylko chłodzący wrzątek, tzn. wodę butelkową, która w temperaturze samochodowej była wielokrotnie gotowana.

W samochodzie nie było radia, dzięki czemu zdążyłyśmy stworzyć 3-letni plan strategiczny dla Morza Herbaty, w tym zaplanować szkoleniowo-naukowy wyjazd do Chin i Tajwanu. I gdy to zrobiłyśmy, dotarłyśmy do granicy czeskiej i zdałyśmy sobie sprawę, że nie wiemy, gdzie dokładnie jedziemy. Tzn. Cieszyn, ale Cieszyny okazały się być dwa. Na szczęście w kiosku granicznym trafił nam się przewodnik, który odstawił nas pod wzgórze zamkowe. Wjechałyśmy na górę zewnętrzną windą i pierwsza rzecz, na jaką wyszłyśmy to tabliczka informacyjna: kawiarnia w lewo, herbaciarnia w prawo. Wybrałyśmy prawo i po  kilku krokach był już dziedziniec, zamek, w nim sklep z herbatą i herbaciarnia i wieża z naszym pokojem. Przy pomocy czeskich mężczyzn przytaszczyłyśmy towar na wieżę i poszłyśmy do piwnicy. Herbaciarnia była mała i przytulna, w kolorach zielono-żółto-pomarańczowych naparów  herbacianych, do tego niziutkie stoliki, poduchy i maty…

Skomentuj:

(nie będzie publikowany)

  • Archiwum