Droga polsko-czeska odcinek 2
Pierwsza na zamku była Smocza Studnia w dzbanku na zimno. A potem konferencja o tajwańskich wulongach i kolejne herbaty: Dongding Wulong, Wenshan Baozhong, Tie Guanyin, Cui Yu, Jinxuan Wulong… Próbowanie odmian, porównywanie listów zwiniętych i wyparzonych, koloru, zapachu i smaku naparów. A po obiedzie nasza konferencja o herbatach turkusowych (częściowo-fermentowanych) i parzeniu gongfu cha (pokazowo: Anxi Tie Guanyin i dla wszystkich poczęstunek Qi Lan z Fujianu).
W międzyczasie Święto herbaty zostało na dziedzińcu oficjalnie dla publiczności otwarte i dziedziniec zapełnił się stoiskami i straganami, herbatami i naczynkami, sprzedającymi i kupującymi. Obejrzałyśmy towar konkurencji, poznałyśmy kilku czeskich ceramików i kilku polskich herbaciarzy (wszystkich pozdrawiamy!) i po zmierzchu ruszyliśmy razem do Dobrej Czajowni (słynnej sieci herbaciarni czeskich). Przekroczyliśmy most i granicę zarazem i znaleźliśmy się w drugim Cieszynie, gdzie wisiały już inne plakaty wyborcze i reklamy. Po kilku zakrętach trafiliśmy na miejsce, a miejsce okazało się niezwykłą mozaiką herbaciano-kulturową. Niskie chińskie stoliki i japońskie maty, zydelki, krzesła, fotele i ławy, świeczki, lampy i lampiony, ogród trochę japoński, trochę chiński i arabski, mnóstwo mnóstwo czajników, czarek i innych naczyń herbacianych, do użycia na miejscu i do zakupienia, i fajki wodne. To połączenie fajek z herbatą było dla nas największym zaskoczeniem. Wprowadzenie dymu w świat delikatnych herbacianych aromatów.
Wybraliśmy niski okrągły stolik i poduchy oraz dwie różne herbaty –turkusową Wielką Czerwoną Szatę (silnie fermentowaną) i czerwoną Królewski Włos (dla nas czarną). Ta pierwsza przyszła w pięknej ręcznej porcelanie, druga w takiejże kamionce. A po kilku czarkach przyszedł imponująco rosły i zarosły mężczyzna z gongiem i delikatnym wibrującym brzmieniem metalowego talerza ogłosił zamknięcie. Pozwoliliśmy się wyprowadzić i powędrowaliśmy z powrotem przez rzekę na zamek i tam się rozstaliśmy. Nasi polscy przyjaciele pojechali do Krakowa (pozdrawiamy Mariusza i załogę!), a my poszłyśmy do zamkowej herbaciarni, gdzie do północy pięknie i odważnie walili w afrykańskie bębny i dmali w aborygeńskie tuby.
Skomentuj: