Droga polsko-czeska odcinek 5 ostatni
A mieszkanie, jak by to powiedzieć, czeskie… z czeskim luzem. Dwa pokoje (jeden Michała i dziewczyny, drugi Indry) i łazienko kuchnia w jednym, a więc blat kuchenny, prysznic, wanna, szafki, kuchenka, lodówka. Wstajesz, wstawiasz wodę na herbatę, wychodzić, zaparzasz i idziesz z nią do pokoju. Przed spaniem jeszcze zostałyśmy ugoszczone wszystkim, co mieli najlepsze – ciastem rabarbarowym babci Indry i herbatą Dianhong Jing Ya i na dobranoc łagodzący pu’er, prysznic w kuchni i do łóżka Indry. Spałyśmy po kolekcja mieczy japońskich, obok masek azjatyckich, z widokiem na kolekcję czajniczków. Dobrze spałyśmy. I rano znów była czerwona herbata (czyli czarna) Mengding Cuiyu i ciasto rabarbarowe. Kilka herbat na wymianę z naszymi niedostępnymi nigdzie w Europie Linowymi (Pan Lin to nauczyciel Ani z Tajwanu) i do sklepu na zakupy.
Chciałyśmy wyjechać o 10.00, ale o 10.00 zaczęliśmy parzyć Mengding Si Bei Xiang, potem Wuyuan Ming Mei, Wuyuan Maofeng i pu’era świeżego. To wszystko, oczywiście, były też zakupy, bo wybierałyśmy przy okazji, Złociutki parzył, a Michał warzył i pakował. No, a do herbat potem wybierałyśmy czajniczki, do czajniczków czarki, dzbanuszki, narządka, czapany…. Obliczałyśmy rabaty, kursy walut, sumę, która możemy wydać. W efekcie sumę przekroczyłyśmy, wydałyśmy trochę pieniędzy, których nie miałyśmy, spakowałyśmy Srebrną Strzałę po wysokość siedzeń tyłu i poczułyśmy się szczęśliwe, bogate i bardzo głodne po tylu herbatach…