Inna herbata w Pekinie
Kilka dni temu w Pekinie miałam okazję uczestniczyć w niezwykłym spotkaniu herbacianym. Zostałam zaproszona do szczególnego miejsca, które nie jest sklepem ani herbaciarnią w ścisłym znaczeniu, ale miejscem spotkań przy herbacie tylko dla kręgu znajomych osób. Trudno więc nawet polecić to miejsce, bo nie można tam wejść z ulicy, ani umówić się na spotkanie – trzeba być zaproszonym przez jednego z bywalców – przeważnie artystów i wyrafinowanych herbaciarzy. Jak widać, jest to przybytek bardzo ekskluzywny.
Obok pokoju herbacianego znajdowały się tam dwa inne pomieszczenia, które mogłam zwiedzić: jedno do przechowywania herbaty, drugie – naczyń. Sam pokój herbaciany został urządzony z dużym wyrafinowaniem, ale bynajmniej nie w tradycyjnym chińskim stylu, bo obok przepięknej starej kaligrafii znajdowały się tam obrazy i rzeźby na wskroś współczesne. Choć stopień ekskluzywności miejsca nie do końca mi odpowiadał, bo cenię sobie „demokratyczność” herbaty, a poza tym nie wszystkie ze znajdujących się tam dzieł sztuki mi się podobały, to jednak był to dla mnie krzepiący przykład, że miejsce herbaciane nie musi być chińską cepelią. Otoczenie dla spotkań herbacianych można kształtować zgodnie z własnym poczuciem estetyki, niekoniecznie w orientalnych dekoracjach. Ważne tylko, by wystrój nie przytłoczył przepychem z natury skromnej herbaty, bo to ona powinna zajmować centralne miejsce podczas takiego spotkania.
No i muszę przyznać, że w tym przypadku nie przytłoczył. Herbatę kosztowaliśmy w trzyosobowym gronie – mój gospodarz, artysta muzyk, który znając moje zainteresowanie herbatą zaprosił mnie na to spotkanie, znawczyni herbaty pochodząca z Fujianu, która nam ją zaparzyła, i ja – siedząc przy stole, którego blat został wykonany z pojedynczej deski z ogromnego pnia drzewa, w przepięknych czarkach z delikatnej porcelany. Każda z nich była w innym kolorze, a herbata została przyrządzona w dorównującym im urodą porcelanowym gaiwanie. Mój zachwyt wzbudziło seladonowe, przypominające liść naczynie, które moi gospodarze nazywali nie „morzem herbaty” (cha hai 茶海) czy „dzbankiem” (chazhong 茶盅), jak ja bym je nazwała, lecz gongdaobei 公道杯, co można przetłumaczyć jako „czarka sprawiedliwości”. Miłym zaskoczeniem było dla mnie stwierdzenie, że czajnik, w którym gotowała się woda miał identyczny kształt i wielkość, jak mój, z tym że nie był angobowany, lecz szkliwiony.
I najważniejsze: herbata. Najpierw kosztowaliśmy Yancha 岩茶 – turkusową „Herbatę Skalną” z Wuyishan z 2010 roku, a ściślej jedną z jej odmian: Rougui 肉桂, o mocnym, owocowym smaku. Nasza gospodyni uważa, że pierwsze parzenie należy wylewać, ale mój gospodarz poprosił ją, żeby tego nie robiła i zachowała napar z pierwszego parzenia w osobnym dzbanku. Napiliśmy się go, kiedy już ostygł, po wszystkich kolejnych parzeniach tej herbaty. I rzeczywiście – był najsmaczniejszy i najbardziej aromatyczny. Dla mnie to kolejny argument za tym, że wylewanie pierwszego parzenia to marnotrawstwo. Potem parzyliśmy Pu’era z… 1985 roku. Nie jest to najstarsza herbata, jaką piłam, ale jedna z najstarszych. Oryginalnie był to Sheng Pu’er 生普洱 – czyli Pu’er świeży, nie przechodzący przyspieszonej fermentacji nieenzymatycznej w procesie wodui. Ale w ciągu ponad dwudziestu lat „dojrzał” sam tak, że kolorem i aromatem nie różnił się od innych Pu’erów dojrzałych, o ciemnym kolorze naparu i liści, o wyrazistym, ziemnym aromacie, ale zaskakująco łagodnym smaku.
Miło mi było stwierdzić, że gospodyni ma podobne odczucia jak ja, to znaczy poleca herbaty zielone i lekko fermentowane na wiosnę i lato, a na chłodniejsze pory roku woli te mocniej fermentowane i palone. Dlatego wybrane przez nią na to spotkanie herbaty idealnie mi odpowiadały.
Moi gospodarze bardzo sceptycznie wypowiadali się o jakości herbat dostępnych na Maliandao. Fakt, Maliandao to bardzo znane miejsce, gdzie zakupy robi wiele osób niepotrafiących odróżnić dobrej herbaty od złej (wbrew pozorom to nie tylko turyści z Zachodu, ale też sami Chińczycy). A to z kolei ośmiela sprzedawców do wciskania im słabej jakości towaru w wysokiej cenie. Ale… może mnie każda herbata, którą pijemy musi być z najwyższej półki. Może wystarczy półka średnio wysoka? Pu’er, którym mnie poczęstowali moi gospodarze w Pekinie kosztował… około 12 tysięcy yuanów za jin, czyli 500g. To około 1200 zł za 100 g. O Yancha nie śmiałam pytać. I przyznam szczerze, że choć Pu’er był przepyszny, to nie byłam w stanie odczuć tak wielkiej różnicy między nim, a niektórymi Pu’erami kilkukrotnie tańszymi, które wcześniej zdarzyło mi się pić. Ale cóż, może mój smak jest jeszcze zbyt mało wyrafinowany.
(Zdjęcia tym razem nie najlepsze – czas sobie sprawić lepszy aparat.)
Bardzo ciekawy wpis. Interesuje mnie kwestia wylewania pierwszego naparu. Wielu ludzi, którzy interesują się herbatą i związaną z nią kulturą twierdzą (podpierając się znanym im, często chińskim autorytetem), że tak jest prawidłowo, usuwa się z herbaty toksyny itd.
Cieszy fakt, że nawet taka znawczyni herbaty jak Anna Włodarczyk nie widzi (jeszcze) różnicy w droższych herbatach, gdyż i ja mam często takie problemy, choć co prawda swoją przygodę z herbatą zacząłem zaledwie kilka miesięcy temu.
Pozdrawiam.
„Czarka sprawiedliwości” coś w tym jest! 🙂 W końcu to tu następuje połączenie całego naparu i zmieszanie go, aby każdy dostał taką samą herbatę, czyli aby było sprawiedliwie 🙂 . Super nazwa!
Piękne wnętrze tej herbaciarni(?), choć wydaje się być troszkę zbyt nowoczesne.
Cena tego puera kosmiczna… Wątpię, aby cena była adekwatna do smaku i jakości…
Miałem okazję pić puera za kilkaset zł za 100gram i w porównaniu do tych dużo tańszych nie wypadał wcale tak znakomicie, wręcz był porównywalny z tymi kosztującymi do 50-100zł. Być może moje kubeczki smakowe nie są wyspecjalizowane w puerach, a może cena i to leżakowanie to zwykły chwyt marketingowy? Nie wiem. Wiem natomiast, że przepłacać za herbatę nie będę 😉
Wyjaśnia się zagadka, skąd pochodzi powtarzająca się nazwa faircup na dzbanek w blogach anglojęzycznych.
Dość podobna sytuacja spotkała mnie z gaiwanem, przez niektórych zwanych zhongiem(dlaczego?), podobno gaiwan to nowsza nazwa. Czy to możliwe, że ten podobno najstarszy przyrząd do herbaty zmienił nazwę w ostatnim stuleciu? I szersze pytanie, czy chińskie słownictwo herbaciane jest zestandardyzowane(jak na język ponad miliarda ludzi), a to takie wyjątki, czy wielość nazw jest raczej normą? Czy terminologia kontynentalna i tajwańska są jednakie, czy są jakieś ośrodki rywalizujące ze sobą o prymat?
Ja najdroższą herbatę widziałem w Suzhou. Była to Bi Luo Chun pierwszego zbioru, ok 8200 Yuanów za 1 jin czyli ok 820 zł za 100 g. W słojach były prezentowane herbaty różniące się o kilka dni datą zbiorów i wraz z tym ceną.
Wojtku. To to samo;) Spotkałem się kiedyś z twierdzeniem ze zhong to styl gaiwanów. Niektórzy również do gaiwanów zaliczają shiboridashi, co nie jest poprawne. Gaiwan to zhong;) Aczkolwiek na Taiwanie, gdzie Ania się uczyła, cha zhong to nasze „morze herbaty”;)
Prawda Aniu?:) Mam nadzieję że się nie pomyliłem.
A co do wpisu Mateusza. Wydaje mi się że ma racje…zbyt nowoczesne, i nowoczesność zabiera trochę za dużo uwagi niż powinna.
To byłem ja;) Paweł;)
Co do herbacianej terminologii: jak widzicie wcale nie jest jednorodna i mimo, że na Tajwanie mandaryński jest językiem obowiązującym (obok dialektów), to mandaryński tajwański i mandaryński kontynentalny wcale nie są takie same. Zostańmy przy mandaryńskim. Jak zauważyliście, nazwy „morza herbaty” czy „czarki sprawiedliwości” są różne, w zależności od regionu – pisałam o tym kiedyś. Podobnie ma się sprawa z wieloma innymi nazwami, np. herbaty częściowo fermentowane, które ja nazywam „turkusowymi” na Tajwanie nazywa się qing cha, a w Chinach kontynentalnych wulong. Ja wolę określenie qing cha, bo jest precyzyjniejsze – o tym też już pisałam. Naczynia zmieniały też nazwy w różnych epokach. Lu Yu w „Księdze herbaty” używa na określenie czarki słowa wan 碗 – miska, czarka, a było ich jeszcze więcej. Zhong 盅 jest jednym z nich. Czemu nazwa uległa zmianie? Trudno mi powiedzieć, ale przypuszczam, że mogło być z tym podobnie jak z wieloma słowami z klasycznego chińskiego: były zbyt wieloznaczne i żeby zawęzić ich znaczenie zaczęto łączyć słowa składające się z pojedynczych znaków (i sylab) w dwuznakowe (dwusylabowe), których we współczesnym chińskim jest najwięcej. Takim właśnie słowem jest gaiwan, który składa się ze słów gai 蓋 – przykrywka, przykrywać i wan 碗 – miska, czarka, czyli razem „czarka z przykrywką”, „przykrywana czarka”. To precyzyjniejsze niż zhong, który może być bez przykrywki. A czy gaiwan / chazhong to najstarsze naczynie do herbaty? Najstarszym była z pewnością miska, niekoniecznie z przykrywką.
Nie obserwuję jakiejś rywalizacji o prymat jeśli chodzi o nazewnictwo, różne nazwy stosuje się lokalnie i choć w Chinach kontynentalnych jest pewna tendencja do „pekińszczenia” języka, to jednocześnie można podać wiele przykładów, jak słowa pochodzące np. z Tajwanu czy Hongkongu przeniknęły do języka ogólnonarodowego, wypierając inne słowa, zwłaszcza jeśli chodzi o neologizmy (jak choćby „komputer”, który w Chinach jakieś 20 lat temu nazywano jisuanji 計算機, czyli „maszyną liczącą”, a teraz słowem przejętym z Tajwanu: diannao 電腦 – „mózg elektroniczny”).
A jeśli chodzi o ceny herbat, to generalnie się zgadzam, że powyżej pewnego pułapu różnica w jakości jest trudno zauważalna. Z drugiej strony przemawia do mnie argument gospodyni naszego spotkania w Pekinie: jeśli jakiejś dobrej herbaty można rocznie wyprodukować tylko kilka-kilkanaście kilogramów (bo np. obszar upraw jest niewielki, pora zbioru krótka itp.), to jak taką herbatę wycenić? W przypadku naszego Pu’era miał znaczenie także rocznik i długi czas przechowywania – taką herbatę trzeba przechowywać w odpowiednich warunkach i od czasu do czasu podprażyć. A więc, moi drodzy, inwestujcie w świeże Pu’ery! Po 20 latach zwróci się wielokrotnie. Jak by nie było, tania herbata w Chinach to już przeszłość. Dla herbaciarzy to oczywiście zła wiadomość, ale z drugiej strony dobra herbata wymaga starannej uprawy i obróbki, dobrego surowca, a później umiejętnego zaparzenia, więc nie ma prawa być tania. Choć słaba jakość w wysokiej cenie też jest niestety faktem, z którym zwłaszcza biały człowiek w Chinach często się spotyka.
Szalone ceny Puerow zwiazane sa ze spekulacja. Ten wlasnie gatunek herbaty stal sie przedmiotem wykupywania duzych ilosci od producentow i sprzedawania po zawrotnych cenach. Zreszta nie tylko herbata padla ofiara spekulantow – podobnie stalo sie z czosnkiem, wieprzowina i innymi produktami spozywczymi. W sytuacji, gdy rynek papierow wartosciowych zapadal sie w coraz glebsza besse, gdzies trzeba bylo lokowac gorace pieniadze. Stad tez radzilbym wszystkim byc ostroznym z zakupami drogim Puerow.
Kolejna rzecz to snobizm, ktory jest bardzo powszechny wsrod chinskim dorobkiewiczow 暴发户. Slawne stalo sie powiedzenie „kupowac najdrozsze, a nie najlepsze”, ktore dobrze obrazuje psychologie nowych chinskich kapitalistow.