„Herbata. Eliksir młodości, smaku i dobrego samopoczucia” – recenzja
Pewnie wielu herbaciarzy ma swojej biblioteczce książkę „Herbata. Eliksir młodości, smaku i dobrego samopoczucia” wydaną przez Świat Książki. Przyznam się, że ja też. Kupiłam ją dosyć dawno, z chęci zapoznania się z tym, co u nas publikuje się o herbacie. Ile razy brałam ją do ręki, za każdym razem odkładałam z mieszaniną irytacji i rozbawienia, z przewagą tego pierwszego. Wielka szkoda, że tak pięknie wydana i zilustrowana książka zawiera tyle błędów. Nie wypowiadam się tutaj o zawartych w niej wiadomościach na temat herbat indyjskich i innych nie-chińskich, w których nie czuję się wystarczająco kompetentna, ale to, co jest w niej o herbatach chińskich każe mocno wątpić w ich jakość.
W pierwszym rozdziale dotyczącym historii herbaty fakty historyczne są przeinaczane lub naciągane. Już pierwsze zdania budzą zastrzeżenia: mowa w nich o dokumentach dotyczących herbaty z przełomu VII i VI w. p.n.e., kiedy to Chińczycy „opiewali w pieśniach zalety Tu, mając na myśli grupę roślin, wśród których była herbata”. Nie wiadomo, jakie dokumenty autor ma na myśli. Słowo „pieśni” sugeruje Shijing 詩經 – „Księgę pieśni”, w której rzeczywiście pojawia się znak tu 荼. Problem tylko w tym, że nie mamy pewności czy właśnie w tym tekście oznaczał on roślinę Camellia sinensis. Nota bene, w polskim wydaniu „Księgi pieśni” słowo to jest tłumaczone jako… mlecz. Natomiast dokumenty, w których z całą pewnością chodzi o herbatę, są o kilka stuleci późniejsze.
W tym samym rozdziale mówi się, że „sława i prestiż herbaty w kręgach dworskich wzrastały, osiągając apogeum w epoce Trzech Królestw (221-277 n.e.), gdy herbata zastąpiła wino na dworskich przyjęciach”. To prawda, że z tego okresu pochodzi zapis o pewnym ministrze na dworze Sun Hao, władcy państwa Wu, który ze względu na słabe zdrowie zastępował wino herbatą podczas hucznych biesiad wyprawianych przez władcę. Prawdą jest też, że na niektórych spotkaniach podawano herbatę zamiast alkoholu, ponieważ w przeciwieństwie do niego nie powodowała upojenia, które mogło doprowadzić do łamania zasad etykiety. Ale obawiam się, że ani w tej, ani w żadnej innej epoce herbata nie zastąpiła permanentnie wina na dworskich przyjęciach. A do apogeum jej sławy i prestiżu było wtedy jeszcze daleko…
Oddając książce sprawiedliwość trzeba przyznać, że pojawia się w niej wiele prawdziwych, istotnych informacji, nie istniejących w naszej (polskiej) herbacianej świadomości. W rozdziale „Kolory herbaty” wulongi (tu pisane jako oolongi) prawidłowo opisane są jako herbaty półfermentowane (ściślej rzecz biorąc są częściowo fermentowane, ale faktycznie półfermentowanymi też się je nazywa), w niektórych krajach zwane herbatami „niebieskimi” lub „niebiesko-zielonymi”. To prawda – słowo qing 青, którym określają je Chińczycy może oznaczać kolor niebieski lub niebieskozielony, o czym już pisałam na blogu. Rzeczywiście, żółte herbaty poddawane są dojrzewaniu, a nie fermentacji, choć tutaj przydałoby się dodatkowe wyjaśnienie czym różnią się oba procesy. Książka podaje ciekawe i ważne informacje o właściwościach herbaty, sposobach jej parzenia i innych zastosowaniach. Ale niestety, błędy przemieszane z faktami stawiają pod znakiem zapytania jej wartość. Bo jak ktoś chcący czerpać z niej wiedzę ma odróżnić jedne od drugich? Na tej samej stronie, gdzie podano tak ważne (i prawdziwe) wiadomości o wulongach i herbatach żółtych napisano też, że Chińczycy nazywają herbatę Pu’er (tu pisaną pu-erh) czerwoną! A już zupełnie dobiło mnie stwierdzenie z innego rozdziału, że „Pu-erh [to] rodzaj półfermentowanej herbaty oolong”.
Rażą liczne w książce błędy językowe i redakcyjne. Tradycyjnie już przyczepię się do pisowni i tłumaczenia nazw chińskich – niestety, wydawca nie zadbał o konsultację sinologiczną, ani – jak przypuszczam – żadną inną. W rezultacie Shennong występuje w pierwszym rozdziale książki „Historia herbaty” jako chen Nung (tak, tak, konsekwentnie pisany z małej litery), a w innym rozdziale „Smak i zdrowie” jako Shen Nung, co tłumaczone jest jako „Boski Gospodarz”. Bodhidharma, zwany w Japonii Darumą, został – czyżby z winy spell checka? – „Dramą”. Mnich Eisai, który wprowadzał w Japonii zwyczaj picia herbaty, w książce występuje jako Yesai. Nazwy gatunków herbat pojawiają w rozmaitych pisowniach i chyba wykorzystam je do uzupełnienia listy we wpisie o różnych nazwach herbat. W rozdziale „Kolory herbaty” znajduje się zupełnie kuriozalna informacja, że nazwa herbaty Keemun oznacza „lwią górę”. Herbatę Longjing zapisano w książce jako lung ching, co akurat nie jest wielkim problemem, ale nie wiadomo dlaczego podaje się, że jej właściwa nazwa to Ling Ching. Nie wiem, czy z winy tłumacza (książka jest przekładem z języka hiszpańskiego), czy autora oryginału, słownictwo bywa zupełnie nieadekwatne do opisywanych zjawisk, na przykład mnisi buddyjscy nazywani są „zakonnikami”, buddyzm zen – „kościołem”, a naczynia używane w japońskiej drodze herbaty – „zastawą”.
Podsumowując, nie wiem, czy cieszyć się, że o herbacie w ogóle coś się u nas publikuje. Jeżeli mają to być publikacje takiej jakości jak „Herbata. Eliksir młodości, smaku i dobrego samopoczucia”, to chyba lepiej już ograniczyć się do wiedzy z Wikipedii.
„Herbata. Eliksir młodości, smaku i dobrego samopoczucia”, tłumaczenie: Jan Krzyżanowski, Świat Książki 2008
Eech…a już myślałem, że coś ciekawego się pojawiło w języku polskim, no to klops 🙁
Jak dobrze, że mam 3 świetne książky o herbacie po czesku…
Niestety, po polsku ciągle prawie nie ma dobrych książek o herbacie. Może się doczekamy:)
brr, koszmar jakiś… Ewidentnie po raz kolejny zaoszczędzono na konsultacji merytotycznej. Nie pociesza, że dtyczy to wielu, bardzo wielu pozycji pretendujących do bycia kompendiami na dany temat. ostatnio tez trafiłam na rażące literówki w książce o Japonii. Ewidentnie słaba redakcja merytoryczna.
Niestety. W książkach o herbacie nagminnie pojawia się ten problem, jeden profesor Trzeciak zadbał o konsultację sinologiczną i japonistyczną. A jak piszesz, to problem nie tylko herbaciany. Może dlatego właśnie warto o tym pisać, może coś się zmieni?
Jestem w trakcie pisania pracy magisterskiej o herbacie. Powyższa książka wpadła w moje ręce i do błędów dodam jeszcze stwierdzenie ze s. 30, że „białą herbatę uprawia się tylko w (…) Chinach”. Ksiażkowe stwierdzenie wprowadza mylną informację, jakoby biała herbata była inną odmianą herbaty. A tymczasem białej herbaty się nie uprawia; ona NIE ROŚNIE, gdyż produkuje się ją z roślin (w domyśle herbacianych), z których można (w zasadzie) uzyskać i inne herbaty, tj. zielone, czerwone, czarne i żółte.
Po drugie. Białą herbatę produkuje się nie tylko w Chinach.
Po trzecie, trudno jest mi się zgodzić, że w Fujian na wysokości 6 tyś. m npm hoduje się krzewy herbaciane.
Po czwarte. Zdjęcie rośliny z białymi kwiatkami ze strony 31 sugeruje, że tak wygląda biała herbata. Na moje oko ta roślina nie jest Camellią sinensis.
Zapomniałem dodać, że książka „Powieki Bodhidharmy, sztuka herbaty dawnych Chin i Japonii” pana prof. P. Trzeciaka, jest świetna!
Oj, tak, długo można by jeszcze wymieniać. Fujian faktycznie jest górzysty, ale najwyższe szczyty w Wuyishan mają tylko nieco ponad 2000m, do 6000 im daleko:) A swoją drogą bardzo jestem ciekawa tej pracy magisterskiej o herbacie, może napiszesz o niej coś więcej?
Mam pytanie do Pana Adama czy może polecić jakąś literaturę na temat herbaty żółtej
Skoro Pan Adam milczy, to ja odpowiem tymczasem. Na temat herbaty żółtej niewiele się w naszej części świata pisze (zresztą nawet chińskie książki poświęcają jej zwykle najwyżej rozdział), więc trudno polecić coś konkretnego. Krótki rozdzialik o herbacie żółtej znalazłam w anglojęzycznej, wydanej w Chinach książce „Chinese Tea. A Cultural History and Drinking Guide” Liu Tonga. Ale skoro jest zainteresowanie herbatą żółtą, to wkrótce pojawi się o niej coś więcej na blogu Morza Herbaty:)
Witam! Najmocniej przepraszam za dość długi okres mego milczenia, lecz co tu dużo pisać, z czasem u mnie krucho. W odpowiedzi dla Pani Anny wspomnę, że zająłem się tematem kulturowego oblicza konsumpcji herbaty. Po części teoretycznej, zamierzam prześledzić drogę jej popularności od napoju „elit” do napoju powszechnie popijanego, lecz czy rzeczywiście znanego? to się okaże. Pani Klaudia pyta o herbaty żółte (a są i tzw. niebieskie…). Niestety, Pani Anna ma rację, literatura na ten temat, jest nader uboga. Marianne Nicolin w książce: „Herbata dla smakoszy” nadmienia, że jest ona mniej fermentowana niż oolong i czarna (tak na moje zmysły 20-30%). Na jej susz składają się najmłodsze pędy (ale to wcale nie oznacza, że sięga klas: FTGFOP. Podoba mi się zawarte tam określenie „można by ją uznać za herbatę zieloną wysokiej jakości”. Herbata poddana jakiejkolwiek fermentacji (utlenianiu), już nie jest zieloną. A co do jakości, to chyba trafiłem na kiepskie… (i może w tym tkwi tajemnica jej niepopularności?). Warto jeszce dodać, że w Chinach popijano ją na dworze cesarkim oraz podczas ceremonii religijnych natomiast z niebieskiej korzystali mnisi w Japonii. Lecz czy nadal? tego nie wiem. Z uśmiechami, pozdrawiam.
[…] więcej do powiedzenia w dziedzinie herbaty. Można o tym przeczytać na blogu Morze Herbaty czyli tutaj. Również prostowanie informacji następuje w toku moich dalszych poszukiwań czy to w literaturze […]